- Treningi
- Ćwiczenia treningowe
- Dieta i odżywki
- Formacje i taktyki
- Kontuzje leczenie
- Psychologia
Dlaczego polskie kluby radzą sobie w europejskich rozgrywkach gorzej od przedstawicieli lig będących na podobnym poziomie? Michał Zachodny, dziennikarz Viaplay oraz autor ciepło przyjętej w środowisku publikacji „Polska myśl szkoleniowa”, postanowił poszukać odpowiedzi na to pytanie. 21 sierpnia nakładem Wydawnictwa SQN ukaże się jego książka „Jak (nie) grać w Europie”, w której poprzez rozmowy z piłkarzami, trenerami, analitykami, dziennikarzami i prezesami klubów stara się dociec, dlaczego określenie „eurowpier*ol” powraca na prasowe nagłówki w Polsce niemal każdego lata.
Zamów „Jak (nie) grać w Europie” w przedsprzedaży na LaBotiga.pl https://bit.ly/jakniegrac-asystenttrenera:
- rabat od ceny okładkowej
- wysyłka od 9 sierpnia – czytasz jako pierwszy!
- atrakcyjne pakiety z kubkiem „Eurwpier*ol” upamiętniającym największe wpadki polskich klubów w pucharach, innymi piłkarskimi gadżetami i pierwszą książką autora
Fragment książki:
Puchary powinny budzić marzenia.
Właśnie: powinny. Polski futbol jest na tyle specyficzny, że czytelnikom europejskie puchary mogą kojarzyć się z innymi słowami czy obrazkami. Określenie tych rozgrywek mianem „pocałunku śmierci” dla uczestniczących w nich klubów stało się klasykiem, u części kibiców zaś rywalizacja z zagranicznymi drużynami budzi nie tyle ekscytację, co wspomnienia bolesnych i kompromitujących porażek, które mają nawet swoje dosadne określenie: eurowpierdol. Może tak patrzący na sprawę kibice mają rację. Ostatecznie z 580 spotkań, które polskie drużyny rozegrały od 2000 roku w eliminacjach, fazach grupowych i pucharowych w Europie, tylko sześć przypadło na najbardziej elitarne rozgrywki – Ligę Mistrzów.
Te 24 sezony to ledwie 16 występów na poziomie fazy grupowej, wiosną polskie drużyny rozegrały ledwie pięć procent wszystkich spotkań (24). Ćwierćfinał Ligi Konferencji, który osiągnął Lech Poznań w sezonie 2022/23, pozostaje największym osiągnięciem jakiegokolwiek klubu znad Wisły w Europie w XXI wieku, może się z nim równać – ze względu na prestiż i stawkę – jedynie trzecie miejsce Legii w grupie Ligi Mistrzów 2016/17. Nic dziwnego, że polskiemu kibicowi z tak wielkim trudem przychodzi marzenie o pucharach.
Wystarczy porównać wyniki naszych drużyn z zespołami czeskimi. Wybór tego kraju jest zresztą nieprzypadkowy. Od wielu osób związanych z rodzimą piłką nożną słyszałem, że przewaga południowych sąsiadów i wyniki ich klubów w pucharach powinny być u nas przedmiotem badań naukowych. W samych Czechach też nie dowierzają, gdy widzą (marnowany? niewykorzystany?) potencjał finansowy, kibicowski i piłkarski Ekstraklasy. Pewnie wiedzą, co mówią, ponieważ na potęgę eksportują do Polski trenerów (14) i piłkarzy (80). Co zastanawiające, w drugą stronę ten ruch niemal nie występuje.
Czeski kibic tylko w ostatnich dziesięciu latach cieszył się z obecności w fazach grupowych drużyn ze swojego kraju aż 21 razy – w tym trzykrotnie w Lidze Mistrzów. Ćwierćfinałami emocjonował się zaś trzykrotnie częściej niż jego kolega zza północnej granicy.
Musimy więc żyć momentami. Gdy jestem na meczu Śląska, wspominam nie tylko gola Voskampa z Dundee United, ale też pięknego loba Sebino Plaku w starciu z Club Brugge. Miałem szczęście oglądać, jak Legia remisowała z Realem Madryt i pokonała Sporting Lizbona w Lidze Mistrzów. Z trybun obserwowałem, jak Zagłębie Lubin w karnych wygrało z Partizanem Belgrad. Widziałem na żywo, jak wielkie emocje przeżywali kibice Arki Gdynia, gdy Rafał Siemaszko w drugiej minucie doliczonego czasu gry dał ich drużynie zwycięstwo nad faworyzowanym duńskim FC Midtjylland. Wspominam, co się działo, gdy Lech Poznań na wyjeździe we Florencji odrobił trzybramkową stratę z pierwszego meczu (porażka 1:4) i przez dziewięć minut mógł myśleć o półfinale Ligi Konferencji. Joe Barone, nieżyjący już prezes Fiorentiny, powiedział po wszystkim pracownikom Kolejorza, że nigdy nie stresował się tak bardzo jak właśnie wtedy. Jak większość polskich fanów futbolu ekscytowałem się meczami Wisły Kraków z Parmą, Schalke 04 Gelsenkirchen oraz Lazio. Wyskoczyłem też z fotela, gdy Sebastian Mila fenomenalnie uderzył w okienko bramki Davida Seamana w spotkaniu Groclinu z Manchesterem City.
Ale zazwyczaj nam, polskim kibicom, przychodzi przełykać gorzką pigułkę. Niesmak i ból kompromitacji w europejskich pucharach znamy niezależnie od klubowych barw. Polskie zespoły remisowały lub przegrywały z rywalami z Islandii, Gibraltaru, Luksemburga, Litwy, Liechtensteinu, Estonii, Łotwy, Irlandii, Czarnogóry, Malty i Macedonii Północnej. Galeria wstydu z samego XXI wieku jest niemal tak pełna jak zbiór osiągnięć wartych uwagi. W końcu polskie kluby w Europie w tym czasie wygrały tylko o 16 meczów więcej, niż przegrały. Aż 27 razy zdarzało się, że przedstawiciele naszej ligi odpadali na pierwszej przeszkodzie – czyli w ten sposób kończył się średnio co czwarty występ naszych ekip eksportowych. Cracovia nie wygrała żadnego z siedmiu meczów w europejskich pucharach w tym wieku. (…)
Grzechy prowadzące do porażek, wpadek i rozczarowań były oczywiście szeroko opisywane, a ich powtarzalność sprawia, że każdy kibic mógłby wskazać szereg elementów, których kluby znów nie dopilnowały. Zarzuty dotyczą chaotycznej strategii transferowej, braku odpowiedniego przygotowania motorycznego i formy na początku rozgrywek, lekceważenia (teoretycznie) słabszego przeciwnika… Niniejsza książka mogłaby powstać wyłącznie na bazie tego, czego się nie robi – i z jakich powodów się nie robi – w polskich klubach, gabinetach i szatniach, by osiągnąć sukces w Europie.
Moim zamiarem nie było kolorowanie rzeczywistości lub samo wyliczanie wpadek, ale odszukanie osób, które są zdeterminowane, by odmienić los polskich drużyn w pucharach. W kontekście naszego futbolu często mówi się o „deficycie zasobów ludzkich”, co sugeruje niedostatki w kadrach zarządzających, szkoleniowych i piłkarskich. Ale nawet najbardziej ambitne i najprężniej działające jednostki bywają zdominowane przez otoczenie, mają problem z przebiciem się ze swoimi racjami, i to pomimo mocnych argumentów. Niniejsza książka ma być platformą dla nich, sposobem na pokazanie nie tylko tego, do czego dążą, ale też, jakimi sposobami chcą swoje cele osiągnąć. Starając się odpowiedzieć na tytułowe pytanie, nagabywałem rozmówców o obserwacje z najwyższego poziomu, chciałem wiedzieć, czym się inspirują i dlaczego tak bardzo zależy im na przełamaniu negatywnego fenomenu 40-milionowego kraju w centrum Europy, który osiąga niedostatecznie dobre wyniki w piłce nożnej.
Teraz już wiem, że szukałem osób, które przypominają mnie po golu Johana Voskampa w ciepłe lipcowe popołudnie 2011 roku. Osób, które są lub chcą być marzycielami.
O książce:
Geneza „eurowpierd*li”. Co zrobić, żeby zacząć wygrywać w Europie?
Polskie kluby znacznie częściej odpadały z europejskich pucharów z zespołami pokroju Fylkir Reykjavík czy F91 Dudelange, niż ogrywały faworytów. W Europie łatwo o strategicznie zarządzane drużyny z podobnego poziomu, które osiągają znacznie więcej. Grają skuteczniej, szybciej i w lepszym stylu, choć to w Polsce rośnie frekwencja na pięknych stadionach, a telewizje płacą za pokazywanie Ekstraklasy ogromne pieniądze. Dlaczego polskie kluby nie potrafią przekuć tego na sukces w Europie?
Michał Zachodny, ceniony ekspert piłkarski, porozmawiał zarówno z osobami, które stanowią o sile i kierunku polskich klubów, jak i z ludźmi działającymi w zaciszu gabinetów czy szatni. O źródła niemocy naszych zespołów i wpadki w europejskich pucharach zapytał prezesów, trenerów, piłkarzy, działaczy i analityków. Dlaczego nie jesteśmy jak Czesi, którzy właśnie zdobyli miejsce dla najlepszej drużyny w kraju w fazie grupowej Ligi Mistrzów? Czego możemy się nauczyć od Skandynawów?
Gdy polski klub znów wywraca się w pucharach na pierwszej przeszkodzie, często słyszymy, że w Europie nie ma już słabych drużyn. A może zdarzają się po prostu zespoły nieprzygotowane do rywalizacji na tym poziomie i celują w tym kluby znad Wisły? W analityczno-reportażowym ujęciu Zachodny szuka odpowiedzi na pytanie: skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Skupia się nie tylko na boisku, ale i szerszych problemach społecznych, które wychodzą na jaw w momencie próby – kolejnym dwumeczu polskiej drużyny w europejskich pucharach.
Książkę polecają:
Michał pochyla się nad naszymi piłkarskimi wadami nie po to, żeby je tanio wyszydzić, a dlatego, że marnowane szanse autentycznie go bolą. Bo wie, ile małych rzeczy można poprawić każdego dnia, jeśli tylko ma się zapał i otwartą głowę.
Paweł Wilkowicz, Viaplay
Dlaczego puchary często są pocałunkiem śmierci? Książka Michała Zachodnego to rzetelna i merytoryczna opowieść o naszych klęskach. To odarta z romantyzmu i banału próba odpowiedzi na pytanie, dlaczego jest tak źle.
Tomasz Ćwiąkała, dziennikarz CANAL+ Sport
W uniwersum polskiej piłki żadne mecze nie obrosły większą mitologią niż starcia w europejskich pucharach. A zarazem na żadnym polu nie zrealizowaliśmy w mniejszym stopniu swojego potencjału niż właśnie w nich. Mimo to jednorazowym fajerwerkom udawało się przyćmić pasmo frustracji, porażek, a nawet traumatycznych eurow*doli. W waszych rękach kronika polskiego fenomenu pucharowego grania.
Leszek Milewski, Goal.pl
Michał Zachodny z wielką klasą i precyzją analizuje sytuację w polskim futbolu. Dociera do ważnych ludzi i potrafi z nimi rozmawiać. Nie mądrzy się, nie poucza, nie bawi się w "wuja dobra rada". Próbuje wyciągać wnioski, przedstawiać je w sposób logiczny i uporządkowany.
Janusz Basałaj, Meczyki.pl
Ta książka z jednej strony przedstawia podobnych jak Michał Zachodny marzycieli – ludzi, którzy chcą zmian, wiedzą, jak je wdrożyć, i do futbolu podchodzą inaczej. Z drugiej strony to jednak też księga smutku pokazująca, gdzie jesteśmy, i sugerująca, że zaczynamy się urządzać.
Piotr Żelazny, Viaplay